Wspomnienia wigilijne

Okres Świąt Bożego Narodzenia przywołuje w pamięci wspomnienia wigilijne z dawnych lat. Przeglądając przedświąteczne kolorowe czasopisma zwróciłam uwagę na fakt, że na łamach tych gazet jest mnóstwo wspomnień wigilijnych osób, które znane są ze świata kultury, czy też biznesu, a niema wspomnień zwykłych prostych ludzi, a przecież i oni mogliby wiele powiedzieć na ten temat, co niewątpliwie różniłoby się od wspomnień tych pierwszych.

Dlatego też postanowiłam podzielić się z Wami swoimi świątecznymi wspomnieniami.

Czym człowiek starszy, tym częściej powraca myślą do lat tak odległych, jak dzieciństwo, czy też młodość, która dawno minęła.
W pamięci przesuwają się obrazki, jak kadry filmowe, które zatrzymują się w momentach najbardziej w owym czasie radosnych, do których jako dzieci podchodziliśmy z dziecięcą fascynacją i oczekiwaniem na to, co wkrótce stanie się faktem.

Do takich momentów z pewnością mogę zaliczyć przygotowania do Świąt Bożego Narodzenia, oraz przeżywania samej Wigilii przy rodzinnym stole. Jako, że urodziłam się w czasie wojny, więc okres tuż po wojnie był bardzo trudny, tym bardziej, że rodzina nasza była bardzo liczna, gdyż byłam piątym dzieckiem w kolejności a trzecim od końca.

Stąd też przygotowania do Świąt zaczynały się z dużym wyprzedzeniem, ponieważ wszystko, a zwłaszcza ozdoby choinkowe robione były własnoręcznie, głównie z materiałów dostępnych w domu, bo nie było pieniędzy, aby kupować te rzeczy w sklepie.

A więc my najmłodsi z wypiekami na twarzy, przejęci rolą, jaka nam przypadła pomagając starszym, robiliśmy z bibuły różnokolorowe jeżyki i purchawki, zawijaliśmy w złotka długie drewniane patyczki wystrugane przez brata, które udawały sople choinkowe, robiliśmy wisiorki z bibuły, słomek i koralików, aniołki, które miały imiona. Jeżeli chodzi o klej, to gdy zabrakło tekstryny (klej w proszku), to robiliśmy klej z gotowanych ziemniaków. W kuchni pod sufitem wisiała podłaźniczka ozdobiona opłatkami.

Choinka zawsze była świeża z lasu i ubierana była w Wigilię przed południem, nigdy wcześniej. Na choince oprócz własnoręcznie zrobionych ozdób wisiały czerwone jabłuszka z sadu i orzechy, natomiast z uwagi na brak w owym czasie elektryczności w naszej wiejskiej miejscowości, na choince paliły się świeczki osadzone w specjalnych żabkach. Pod choinką czasem były podarki, ale tylko dla dzieci i to przeważnie takie, które i tak trzeba by kupić np. coś z ubrania, czy też buty na zimę i obowiązkowo pajace albo mikołaje z ciasta kupione w piekarni. Były to czasy, kiedy z najmniejszych rzeczy umieliśmy się cieszyć.

Stół wigilijny nakryty był białym lnianym obrusem, pod obrusem pachnące sianko, a na sianku chleb i opłatki. Na stole nie było dwunastu dań, jak wg tradycji podobno powinno być, ale przeważnie sześć dań. Do tradycyjnych dań należał żur z grzybami, fasola z czerwonym barszczem, kapusta z grochem, ciemny makaron z rozpieczonymi suszonymi śliwkami, ryby, ale nie karpie, tylko takie, które brat złowił w Rabie albo śledzie kupione w sklepie oraz kompot z suszonych owoców. Nie było wówczas zwyczaju podawania uszek z grzybami z czerwonym barszczem. Zwyczaj ten oraz karp zagościł na wigilijnym stole znacznie później. Przy stole gromadziła się bardzo liczna rodzina, ponieważ najstarsi z rodzeństwa mieli już własne rodziny i przyjeżdżali na Święta z Krakowa.

Na stole było zawsze jedno dodatkowe nakrycie dla zbłąkanego wędrowca, lub dla kogoś, kogo w danym roku zabrakło przy wigilijnym stole. Ja i moi młodsi bracia, chuchając na zamarznięte szyby, wypatrywaliśmy pierwszej gwiazdki.

Wieczerza wigilijna zaczynała się modlitwą, następnie składaliśmy sobie wzajemnie życzenia i zabieraliśmy się do spożywania dań wigilijnych. A byliśmy zawsze bardzo głodni, bo obowiązkowo pościło się od samego rana. Jeżeli ktoś nie lubił danej potrawy, to jednak musiał zjeść choćby jedną łyżkę, bo podobno zapewniało to dostatek na najbliższy rok. Po wieczerzy śpiewaliśmy kolędy, a brat grał na organkach. Resztki pozostałe z wieczerzy dawane były zwierzętom gospodarskim.

Jak już byłam dorastającą dziewczyną, to pamiętam, że po wieczerzy były wróżby. Dziewczęta wychodziły przed dom i słuchały, gdzie szczeka pies, gdyż z tego kierunku miał być przyszły mąż. Obłapiały też sztachety w płocie, jeżeli liczba ich była parzysta, wróżyło to szybkie zamążpójście.

Przed północą wyruszaliśmy całą rodziną (oprócz dziadka i młodszych dzieci) na Pasterkę. Do dziś pamiętam ten mrozik i skrzypiący śnieg pod butami. Wówczas zima była zimą, a nie tak jak mamy obecnie. O północy dziadek nabierał do drewnianego skopka wodę z potoku, który płynął tuż obok domu (bo podobno o północy zamiast wody płynęło wino) i wrzucał do tej wody srebrny pieniążek, a my po powrocie z Pasterki myliśmy twarz w tej wodzie, co miało dać dobre zdrowie na cały następny rok.

W okresie Świąt i jeszcze do Nowego Roku po wsi chodzili kolędnicy z gwiazdą, szopką i turoniem, z muzyką, często zapraszani byli do środka, a my najmłodsze dzieci, bojąc się kłapiącego pyskiem turonia, chowaliśmy się za piecem, ale jednak z zaciekawieniem zerkaliśmy w stronę szopki, w której rozgrywały się lalkowe jasełka.

Gdy już dorosłam, przeprowadziłam się do Krakowa, gdzie podjęłam pracę, założyłam rodzinę i otrzymałam mieszkanie, w którym koncentrowało się dalsze życie mojej rodziny. Zdarzało się jeszcze, że na Święta wyjeżdżaliśmy do rodzinnej miejscowości, ale w zasadzie Wigilie odbywały się w Krakowie.

Z uwagi na fakt, że w Krakowie mieszkały też moje siostry i bracia z rodzinami, więc wspólne Wigilie celebrowane były u niektórych z nich, ale najczęściej u mnie. Starałam się przenieść tradycje świąteczne do mojego domu, ale nie było to już to samo. Sztuczna choinka, na choince dominowały kupne różnorakie bombki, których za mojego dzieciństwa nie było.

Wprawdzie z córkami też robiłyśmy ozdoby choinkowe, takie jak np. łańcuchy z bibułek, ale zamiast słomki dawałyśmy plastikowe rurki koktajlowe, ale łańcuchy te w późniejszym czasie ustąpiły sztucznym połyskliwym girlandom. Dziewczynki moje z wielkim zapałem dekorowały kolorowym lukrem pierniczki o różnych kształtach, upieczone ze mną, które wieszane były na choince. Pod choinką zawsze były skromne prezenty dla wszystkich.

Stół bez sianka, a na stole świece, opłatek i potrawy, w dalszym ciągu w ilości sześciu dań, o które było trudno, zwłaszcza w okresie, kiedy żywność była na kartki, ale zawsze jakoś udawało się zaopatrzyć w to, co było na Święta konieczne.

Wtedy już na stole obowiązkowo były uszka z grzybami z czerwonym barszczem i karp, ponadto jeszcze inne wigilijne dania, czasem przynoszone przez zaproszonych gości. Jak zawsze była modlitwa, łamanie się opłatkiem i życzenia, ale odbywało się to jakby mniej uroczyście, a może to odczucie spowodowane było tym, że dawniej nasze dziecięce serduszka przepełnione magią Świąt odbierały to wszystko bardziej intensywnie.

Aby w domu pachniało żywicą ozdabiałam wnętrze mieszkania świeżymi jodłowymi gałązkami z czerwonymi wstążeczkami, zwłaszcza framugi drzwiowe, na stołach i szafkach królowały świeże stroiki świąteczne, a na drzwiach wejściowych wisiał zawsze okazały stroik.

W roku 1997 przeprowadziliśmy się z Krakowa do Zabierzowa.
Właściwie w obrządkach wigilijnych wiele się nie zmieniło, głównie chyba to, że przy stole nie ma tak licznej gromadki, jak w Krakowie, gdyż wiele osób z rodzeństwa już nie żyje, innym zaś odległość wydaje się zbyt duża, zatem wieczerza wigilijna odbywa się w gronie ścisłej rodziny.

Z uwagi na małą liczbę biesiadników nie ma też wiele przygotowań kulinarnych, stąd też ilość dań jest zawężona i ogranicza się głównie do żurku z grzybami, uszek z czerwonym barszczem, pierogów z kapustą i grzybami, karpia i kompotu z suszonych owoców. Stół jest ładnie przygotowany, na stole świąteczna zastawa, stroik, świece i opłatki. Po modlitwie, złożeniu sobie wzajemnych życzeń i połamaniem się opłatkiem zasiadamy do stołu. W dalszym ciągu pozostawiamy na stole jedno nakrycie puste. Nikt nikogo nie przymusza, aby wszystkiego choćby spróbował, jak to było w czasach mojego dzieciństwa, po prostu jak nie lubi to nie je.

Choinka zazwyczaj jest świeża i bardzo wysoka, ozdobiona różnościami, oświetlona kolorowymi lampkami a pod choinką zawsze prezenty dla wszystkich, nawet dla naszego kotka i pieska, które to prezenty rozwija się po wieczerzy. Kolęd nie śpiewamy chóralnie, tylko nucimy z córką krzątając się po kuchni.

Święta w domu na wsi mają jednak swój specyficzny urok, zwłaszcza wtedy, kiedy mamy śnieżne Święta, ponieważ mamy krajobraz jak z bajki, czysty biało – niebieskawy śnieg, oszronione drzewa mieniące się brylantami, a w ogrodzie na świerku migocące wielokolorowe lampki, ostatnio na poręczach tarasu, bo drzewa przez te lata bardzo urosły.

Jednak wspomnienia wigilijne z odległych lat zawsze na nowo goszczą w mojej głowie, głównie przy przygotowaniach świątecznych, kiedy to zapachy grzybów, suszonych owoców i maku przywołują z dzieciństwa obraz krzątającej się po kuchni mojej mamy, co powoduje, że pod powieką zakręci się łezka.

Grudzień 2021 – Barbara Golińska